wtorek, 31 lipca 2012

Przyznaję, że mój sceptycyzm był na wyrost. Pojawili się kibicę i mimo, że wybrali coś dla siebie czułam wyrzuty, że nie przygotowałam niczego tematycznie. Skruszona postanowi łam nadrobić, więc na szybkiego zrobiłam proste olimpijskie babeczki, które dołożę do oferty. Myślałam nad dorzuceniem malutkich flag, jakie zostały mi jeszcze po Diamond Jubilee, ale po pierwsze lepiej prezentują się na kremach, po drugie nie mogę zapominać, że odwiedzający nas to bardzo multinarodowa grupa.


Młody zaczyna powoli kwilić za Polską, bo dawno nie byliśmy i chciałby odwiedzić dziadków, a mi nijak nie pasuje urlop. To kolejny cudowny blask prowadzenia własnego biznesu. Człowiek po prostu nie może sobie zrobić przerwy na kilka dni.. Może kiedyś wszystko tak się poukłada, że będziemy w stanie zatrudnić kolejną osobę do pomocy.. Do tego czasu trzeba dzielnie wszystko znosić, bo bez pracy nie ma kołaczy ;) Dziadków zaprosimy do nas pod koniec września, jak skończy się Olimpiada i ceny biletów lotniczych pójdą w dół.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Czy spodziewałam się ruchu w biznesie ze względu na Olimpiadę? Wszyscy tu widzę w okolicy powywieszali flagi i z rozmów wynika, że zacierają ręcę. Jakoś blisko stadionu to wcale nie jest, a i moje ciasteczkowe wyroby średnio olimpijskie. Nie przygotowałam specjelnej pod to oferty i nie wiem czy źle czy dobrze zrobiłam. Postaram się jutro pozagajać klientów (o ile będą) czy są pierwszy raz u nas i co ich do nas sprowadza. Może uda mi się wyłapać czy to jakiś przypływ kibiców.

niedziela, 29 lipca 2012

Kilka lat trwa już ta londyńska emigracja, a historia moja jakich wiele – w pogoni za karierą męża pakowanie walizek i decyzja o obczyźnie. Ja z krwi i kości humanistka, która po angielsku nie potrafiła sklecić zdania. ­Kali chcieć kali móc i do mięsnego ze słownikiem.

W swoim tempie znalazłam przyjaciół, ulubione miejsca, język przyszedł jakoś sam. Na dziecko zdecydowaliśmy się stosunkowo szybko, bo kiedy lepiej niż teraz... Ja z masą czasu i chęci, mąż wspierający i dojrzały. Tu przyszło nam zbudować rodzinę i zamieszkać w przysłowiowym domu z białym płotkiem. Bez reszty, co pewnie nie jest oryginalne,  zatraciłam się i zakochałam w macierzyństwie. Potraktowałam to zadanie bardzo poważnie i na jakiś czas stałam się pełnoetatową Matką Polką.

Pierwsze przedszkolne wyprawki, i rosnąca ilość świeczek na dziecięcym torcie pozwoliły mi dojrzeć wreszcie do decyzji zajęcia się sobą. Postanowiłam przypomnieć sobie jak to jest być kimś więcej niż żoną i matką. I tu pierwszy pomysł na coś własnego. Chciałam zająć się czymś, co kocham i potrafię. Wynajęłam mały lokal, zaprosiłam do współpracy jedną z koleżanek. Na świat przyszedł mój mały biznes, z którym związałam się na dobre i na złe.

Pierwszy wpis nie bez powodu w niedzielę.  Wolne od pracy i cały dzień urwanie chmury. Moi Panowie wlepieni w telewizor i kolejne olimpijskie konkurencje. Mnie naszedł jakiś przypływ motywacji, by zacząć przelewać moje firmowo osobiste rozterki. I chyba spróbuję trwać w tym i czerpać niczym z terapii. Poza tym czytałam gdzieś ostatnio, że regularne pisanie o swojej działalności zobowiązuje do śledzenia nowinek i  utrzymania się w siodle. Na złe mi nie wyjdzie, więc postanowiłam zarezerwować sobie klika chwil wieczorami.